Zdjęcia o nienaturalnej kolorystyce, monumentalna scenografia i grupa śmiałków, która z uśmiechem na ustach ginie za swój kraj ? czyżby Zack Snyder zrobił kinomanom niespodziankę i skończył kręcić sequel 300 znacznie przed czasem? Niestety na efekt jego pracy jeszcze poczekamy, ale okazuje się, że ten amerykański reżyser ma swojego pilnego ucznia tuż za naszą granicą. W Stalingradzie Rosjanina Fiodora Bondarczuka wyraźnie czuć inspirację kultową już produkcją o spartańskich wojownikach. Widać ją zwłaszcza w stylizacji obrazu (w tym przypadku nie na komiks, lecz grę komputerową) i świadomym budowaniu mitu, odrealnieniu opowieści. Jednak o ile u Snydera za widowiskową formą kryła się również porywająca historia, dzięki której 300 można nazwać synonimem słowa ?epicki?, to Stalingradowi brak scenariusza i umiaru.
Warstwa wizualna filmu może imponować. Nad utrzymanym w szaroniebieskiej tonacji miastem wisi ciągle czerwone od pożogi niebo, wszędzie unoszą się kłęby dymu i niesiony przez wiatr popiół. Główni bohaterowie to grupa sowieckich żołnierzy, której udało się przekroczyć Wołgę i ukryć przed okupującymi Stalingrad Niemcami. Kiedy dochodzi do licznych, brutalnych starć między wrogami, widz ma wrażenie, jakby przeniósł się do świata Medal of Honor (tylko że w wersji HD).W swoim odrealnieniu film jest też momentami przerysowany; slow motion zastosowane niemal we wszystkich sekwencjach bitewnych prawdopodobnie miało dodać patosu i dramatyzmu, jednak ostatecznie męczy swoją tandetnością.

Rodem z przeciętnej gry komputerowej jest też prosta fabuła i ledwo zarysowane postaci. Wydają się one tylko pretekstem do uciech dużych chłopców: zabawy wojennymi rekwizytami oraz technicznymi możliwościami. Brak pomysłu na opowieść widać zwłaszcza w pierwszej połowie filmu, kiedy bohaterowie skrywają się w (nie tak całkiem) opuszczonym budynku i bardziej niż wojaczką zajmują się sprzeczkami i podpatrywaniem Katii ? młodej mieszkanki tego domu, która staje się ich pupilką i obiektem westchnień. Znacznie lepiej wypada część druga, w której Niemcy szturmują kryjówkę. Drewniane dialogi i mało interesujący obrazek z życia przyczajonego żołnierza zastępuje czysta batalistyczna akcja, a wątki miłosne (dwa, gdyż poza Katią zdobywającą rosyjskie serca jest jeszcze Masha, która rozkochuje w sobie Niemca) rozwijają się na tyle, że w finale dopatrzymy się nawet dramaturgii.
Stalingrad robi w Rosji furorę: nie tylko podbił box office, ale stał się też rosyjskim kandydatem do oscarowej nominacji w kategorii Film Nieanglojęzyczny. Znaleźli się jednak też tacy, którym nie przypadł do gustu i w wyrazie sprzeciwu sporządzili internetową petycję o zakaz rozpowszechniania produkcji. Powód to rzekome przedstawienie Rosjan jako niewykształconych i prymitywnych, mniej inteligentnych od Niemców. Prawda leży jak zwykle pośrodku. Owszem, najciekawsza postać w filmie to zakochany w Mashy niemiecki oficer Peter Kann, który jako jedyny wykazuje oznaki posiadania życia wewnętrznego i trochę ?weltschmerzuje?. Jednak rosyjscy bohaterowie to nie prostacy, lecz bardziej poczciwe i wrażliwe ?słowiańskie dusze?, co stawia ich wyżej niż egoistycznych Niemców. W każdej chwili są gotowi, aby stanąć w obronie cywili, nawet gdyby miało być to ostatnia zrobiona przez nich rzecz. Niemcy natomiast są bezwzględni, bez mrugnięcia okiem skazują na śmierć matki z dziećmi i wykorzystują kobiety. Bondarczuk jasno się wyraził, kto tu jest zły, a kto dobry. Polak, który doskonale wie, że oba narody były siebie warte, będzie patrzył na ten mit prawego Rosjanina z politowaniem.

Reżyser niewątpliwie chciał stworzyć dzieło wielkie ? opiewające niezłomnego ducha i waleczność rodaków. Nie dziwi wobec tego fakt, że inspirował się 300. W końcu Snyder do mistrzostwa opanował sztukę kręcenia naładowanych patosem i testosteronem filmów o dziejach wspaniałych wojowników. W pewnym stopniu Bondarczuk osiągnął założony cel, bo rzeczywiście udało mu się wykorzystać bitwę z 1942 roku do wykreowania czegoś na kształt poematu heroicznego. Zabrakło jednak? dobrego smaku. Znajdziemy w Stalingradzie sceny tak tanie (cały wątek miłosny Katii i ?chłopaków?), że po powadze i epickości prawie nic nie zostało. Nic poza imponującą warstwą wizualną. Szkoda, że brak porządnego fabularnego zaplecza sprawdził ją do rangi technicznego ćwiczenia.