
Amerykanie uwielbiają takie historie, a najlepszym pomnikiem dla takich bohaterów są wybitne filmy o nich. Nie mogło być inaczej i z tą historią. Brzmi od początku jak wymysł tęgich głów scenarzystów, ale to wydarzyło się naprawdę. Pierwszy hollywoodzki pewnik (gwarancja powodzenia dzieła) - najlepsze scenariusze pisze życie! Bo jak tu inaczej powiedzieć o obrazie, który przedstawia pierwsze od 200 lat porwanie amerykańskiego statku przez piratów.
Najnowszy film specjalisty od filmów sensacyjnych i dramatów wojennych - Paula Greengrassa (?Lot 93?; ?Ultimatum Bourne'a?) oparty jest na kanwie sensacyjnych wydarzeń z kwietnia 2009 roku, kiedy to somalijscy piraci porwali amerykański frachtowiec. Tytułowy kapitan w zamian za ocalenie swojej załogi stał się na 3 dni jeńcem. Do odbicia kapitana z rąk rabusiów wyruszył oddział Navy SEALS.
Greengrass po raz kolejny sięga po temat, gdzie człowiek w obliczu niecodziennej, ekstremalnej sytuacji potrafi wykrzesać z siebie niezwykłe zasoby odwagi, kiedy chodzi nie tylko o własne życie, ale też o życie innych ludzi. W tym przypadku los kilkunastu członków załogi kontenerowca Maersk Alabama leżał w rękach kapitana Richarda Phillipsa. Pierwszy stopień do bohaterstwa - nie myśleć o sobie!
Mało powiedzieć, że to wciągający i od początku angażujący widza dramat, bo to też prawdziwa gra psychologiczna. Dwóch kapitanów na jednym statku to zdecydowanie za dużo. Brawura i porywczość i, co najgorsze, nieobliczalność dowódcy piratów Muse'a kontra opanowanie, logika i odpowiedzialność Phillipsa. To starcie śledzimy z wypiekami na twarzy jakbyśmy byli w centrum wydarzeń. Niby składniki te same co zawsze przy tego typu produkcjach made in USA, ale Greengrass wciąga nas w ten dramat, a kapitan Phillips staje się bliski i ujmuje szlachetnością, uciekając tym samym od pretensjonalności.

Tom Hanks to jeden z niewielu aktorów, który w jednym spojrzeniu potrafi pokazać dwie skrajne emocje. Cały ?Kapitan Phillips? to walka pomiędzy własnymi słabościami a powinnością. Strach w oczach, ale bohaterska postawa od początku do końca. Mimo ogromnego przerażenia, nie daje piratom po sobie poznać, że mają nad nim władzę. Wygrywa nie siłą, ale emocjonalną przewagą i hartem ducha. Swoje robią też sami piraci, którzy reprezentują zupełnie odmienną taktykę działania. Somalijscy bandyci to przeciwieństwo systemowych i postępujących zgodnie z procedurami Amerykanów. Ogarnięci szałem łatwego łupu nie spodziewają się, że coś pokrzyżuje im tak mocno plany. I tym czymś nie będzie ogromy kontenerowiec, niesprawny sprzęt czy tchórzostwo towarzyszy. Po prostu trafiają na twardego zawodnika, który odnajdzie w sobie niespotykane wcześniej pokłady sprytu, odwagi, odpowiedzialności, woli życia i przede wszystkim nadziei. Bo jak powszechnie, nie tylko w Hollywood, wiadomo - nadzieja umiera ostatnia.

Reżyser rozgrywa ten dramat na wielu płaszczyznach: psychologicznej, emocjonalnej, taktycznej i siłowej. Przewaga w tym filmie w obu przypadkach zmienia się, co powoduje, że ten film trzyma w napięciu i nie puszcza nawet na chwilę. W relacji Phillipsa i Muse'a, na której koncentruje się scenariusz, jest też miejsce na zarysowanie problemu piractwa morskiego w ogóle. Muse skarży się kapitanowi, że to wina bogatych krajów, że biedni czarnoskórzy obywatele zajmują się gangsterskim procederem. Przez ogromne statki pływające wzdłuż wybrzeży Afryki nie mogą łowić ryb. Z drugiej strony Amerykanie próbują odpokutować za tę sytuację i starają się ?rekompensować? straty w formie pomocy charytatywnej, oferując żywność dla najbiedniejszych obszarów Afryki. Jak się potem okazało dzielny kapitan uratował więc nie tylko swoją załogę, ale i półtoraroczne zapasy jedzenia dla uchodźców. ?Kapitan Phillips? to film o odwadze, która budzi podziw, to wreszcie film o bohaterze, którym chcemy się karmić. Stary i sprawdzony schemat, ale takich historii nigdy nie mamy dość - przez takich bohaterów jak grany przez Toma Hanksa kapitan - prawdziwych i zasługujących na uznanie. W przeciwieństwie do negocjatora z SEAL?s, to nie zimny wyszkolony analityk, ale człowiek, który nie boi się łez, ale pozwala sobie na nie tylko wtedy, kiedy nie stoi już na posterunku.